[Pamięć, która podobno jest narodzinami]

1.
Pamięć, która podobno jest narodzinami, zawsze (jej skalne iglice
i wydmy-echa...); myślę o nas na promie, dopływając do wyspy.
O tym, jak odgarniając mi włosy za ucho
szepnąłeś: „Pójdę do synagogi, podziękuję Mu, że dał mi ciebie” -
chwila, gdy miłość swoją śmiertelną część
dodaje do nieśmiertelnej.
             Nocne niebo uskokiem
opada na wschód. I tam gdzie bazalt mroku jest cieńszy,
pocięty smugami erozji, świt przerasta czerwienią
krwi. Nie ma łagodnego przejścia między światłem i mrokiem.
Jest ogień i surowe czarne niebo. Pustynny pancerz  morza. Szczelina,
wzdłuż której pęka ciało snu, odkrywając lodowy rdzeń.

2.
Las w głębi wyspy, karłowaty, bezlistny,
na klęczkach -  gdy świt przekrwioną płetwą bije o horyzont.
 
I wylizywane źrebię - dzień - próbuje się podnieść w niewysokich krzewach,
a każdy ruch rodzi błyski słońca.
Patrzę jak na mgnienie przystaje na wprost morza -
   
i nie ma niczego, co by przeminęło.
Na skałach wiatr z piany wyjmuje skrzydła, niebo odsłania się, rozświetla
jak ciało po miłości, wyrzucone przez przypływ
na piach.

© Marzanna Bogumiła Kielar
Avdio produkcija: LiteraturWERKstatt Berlin 2009

[Erinnerung, die einer Geburt gleicht]

1.
Erinnerung, die einer Geburt gleicht, immer (ihre Felsnadeln,
zu Echos gestaffelten Dünen...); ich denke an uns auf der Fähre, als sie sich der Insel nähert.
Daran, wie du mir die Haare hinters Ohr streichst
und flüsterst: "Ich gehe in die Synagoge und sage Dank, dass Er mir dich geschenkt hat" –
ein Augenblick, und die Liebe ergänzt ihren unsterblichen Teil
um den sterblichen.
Der Nachthimmel fällt in einer Verwerfung
nach Osten. Und dort, wo der Basalt der Dunkelheit dünner ist,
ihn feine Erosionsstriemen durchziehen, ist die Dämmerung durchwachsen vom Rot
des Blutes. Der Übergang zwischen hell und dunkel fließt nie.
Es gibt das Feuer und den rohen schwarzen Himmel. Das wüstengepanzerte Meer. Die Kluft
an der entlang der Körper des Schlafes platzt und seinen eisigen Kern bloßlegt.


2.
Der Wald im Inselinneren, verkrüppelt, blattlos,
auf Knien – wenn der Morgen seine blutunterlaufene Flosse gegen den Horizont schlägt.

Ein Fohlen – der Tag – wird abgeleckt, will sich hochrappeln im niedrigen Gebüsch,
mit jeder Bewegung blitzt Licht auf.
Ich schaue, wie er zum Meer hin einen Augenblick inne hält –

und es gibt nichts, das vergehen würde.
Auf den Felsen zieht der Wind Flügel aus der Gischt, der Himmel klart auf, wird heller
wie ein Körper nach der Liebe, den die Flut
in die Sandmassen wirft.

Deutsche Fassung von Anja Utler. Die Übersetzung entstand während des Übersetzungsworkshops Versschmuggel im Rahmen des Poesiefestivals Berlin 2009.