Marzanna Bogumiła Kielar
[Na powrót morze w mojej krwi]
1.
Na powrót morze w mojej krwi –
podcina falą przyboju, rozmiata w żwiry i piachy urwisko dni; miłość
wraca do ziemi.
Morze w miedzianej masce zachodu, gdzie martwi kołyszą żywych.
Opustoszałe molo. Słony wiatr – chropawa monodia
która powraca, nagli: żyj tak jak świat żyje - wiecznie się odradzając,
jak morze niszczące to, co zbudowało: klify, gorące plaże, mierzeje.
Jak ogromniejące morze, co samo siebie z łoskotem przetacza
przez nadbrzeże ciemności.
Wąskie, postrzępione chmury pędzą z tężejącym wiatrem,
podnosząc za sobą grzbiety fal.
I spieszy się całe niebo, aż w ciemny spieniony bok morza
wbija się noc swym okutym szponem.
Mam wiele oczu, jak sierść i pióra zwierząt; serce
na powrót bije w swoim kostnym koszu.
2.
Pobłyskują rudowęglowce, mozolne owady, jakby w ładowniach
wiozły blask.
Z nadmorskiego bulwaru widać Jaffę i zaułek, w którym przystanęliśmy
w upale nocy. I noc niosła nas w sobie
jak ucieleśniony sen.
(Pióra cirrusów nad ociągającym się o świcie morzem;
zasypiając, jego puls braliśmy za własny.)
Drży miraż miasta na długiej fali wydm.
Gruby deszcz właśnie zmoczył ulice, gałęzie –
słońce powoli w nie się zanurza, jak w beczkę z deszczówką.
Schną karoserie i libańskie cedry. Lśnią tryby maszynerii, która obraca,
przetacza kości życia, w zapachu jodu, alg.