Piotr Sommer
BALLADA Z WAKACJI
To jednak było tego lata –
to sześcioletnie dziecko, chłopiec,
straszone smyczą swego ojca
co na pół dnia przyjechał z wojska,
o parę domków campingowych od nas,
to małe posłuszeństwo.
Ojciec po prostu trzymał w ręku bicz,
na jego palcu błyszczał złoty pierścień
który, jak mówił, przywiózł z Rosji –
tam złoto tanie, ludzie
mają złote serca.
Niewiele się zdarzyło więcej.
Za stołem babka i jej córka, mąż córki
z sygnetem i rzemieniem w ręku.
O kilkadziesiąt kilometrów stąd
w warsztacie obok szklarni stało volvo.
Chłopcu się chciało spać,
posłano go więc na dwór, żeby nie przeszkadzał.
Kiedy wyszliśmy, ptak
co śpiewał nie opodal
w ciągu dnia, umilkł lub zgasł,
zależnie jak to nazwać.
Był ciepły czerwiec, ale liście traw
zmoczyły nam po drodze buty.