Jacek Podsiadło
Ania Patynek w „Budce Suflera”
O, ile starych kurew! I tyluż sukinsynów.
Łączą się w pary w paranoicznym gibie.
Aż sprawdzam godzinę i gazetową czcionkę.
A, charytatywny bal „Gwiazdorskie ostatki”!
Na scenie to samo przez całe moje życie.
Pokurcz klika w klawisze klejąc kluski nut
z farszem fałszu. Perkusista, lat trzysta, rżnie solo ostrożnie
jakby jadł pałeczkami mózg kota z bębna jak z woka.
Trzy czwarte ekranu zajmuje ogromne wokalne monstrum,
wisi na mikrofonie jak przy palu męczarni
wzruszone bzdurą szlagwortu dla gruźliczek z kurortu:
„Do tanga trzeba dwojga, a świat złożony jak pies”.
Nażreć się i zaszaleć. I niech nas na starość pokażą.
I niech się to wszystko skończy szczęśliwym bisem i gażą.
Śpiewa z wysiłkiem, jak gdyby przymierzał się do srania.
I między nimi jest ona, i to jest najgorsze.