ZNIKNIĘCIE

zaczyna się od wyjścia na balkon. mówię sobie:
na końcu tego pokoju jest balkon. można spróbować
wyjść, przewietrzyć się, może coś więcej.
pooddychać, chociaż nie. zaziębić się jak te chude
barierki, które mnie trzymają. nie uwierzysz,
ale słupek w gdańsku wskazuje minus trzydzieści.
zima dopadła nawet najlepiej ubranych,
nawet najlepiej ubranych, co jakby nas zbliża.

tutaj, w gdańsku, sprawy mają się tak: nic nie jest
na swoim miejscu, wszystko jest gdzie indziej.
nie ma cię kolejny miesiąc, kolejny miesiąc
przewala się po mnie jak czołg. podobno była wojna,
podobno rozstrzelano wszystkie ucieczki.
miałem ci napisać, że już w porządku. dużo wychodzę,
powoli wracam do siebie. próbuję odespać,
tylko ten wiecznie cieknący kran jest za głośno.

zaczyna się zniknięciem. nie panikuję, mówię sobie:
rzeczy dzieją się nadal. śniadanie, studia,
przyszłość. że mogę zaczekać, bo nic nie jest
na pewno. że zaczekam, a kiedy znów nie przyjdziesz,
wyjdę na balkon odszukać cię gdzieś
pomiędzy dworcem a napisami końcowymi,
upewnić się, że to, czym bolisz, ten mały kamień
między palcami w bucie, to wciąż nagroda

© Jakobe Mansztajn
De: Wiedeński high life
Portret, 2009
Producción de Audio: Literaturwerkstatt Berlin, 2013

VERSCHWINDEN

es beginnt beim rausgehen auf den balkon. ich sage zu mir:
am ende dieses zimmers ist ein balkon. man könnte versuchen,
rauszugehen, luft zu schnappen, vielleicht gar etwas mehr.
ein wenig atmen. lieber nicht. sich erkälten, wie dieses dünne
geländer, das mich hält. du wirst es nicht glauben,
aber das thermometer in danzig zeigt minus dreißig grad.
der winter hat selbst die bestgekleideten befallen,
die bestgekleideten selbst, was uns einander beinah annähert.

hier in danzig stehen die dinge so: nichts ist mehr
an seinem platz, alles ist woanders. noch ein monat,
in dem du fehlst. noch ein monat, der mich überrollt,
wie ein panzer. angeblich war krieg, angeblich erschoss
man alle fluchten. ich hatte dir schreiben wollen,
dass alles wieder in ordung ist. ich gehe viel raus,
allmählich komme ich zu mir. ich versuche, schlaf
aufzuholen, nur dieser ewig tropfende hahn ist zu laut.

alles beginnt mit verschwinden. ganz ohne panik sag ich zu mir:
die dinge gehen weiter. frühstück, studium, zukunft.
dass ich warten kann, weil nichts gewiss ist. dass ich warten werde,
und wenn du wieder nicht kommst, gehe ich raus auf den balkon,
um dich irgendwo zu finden, zwischen bahnhof und abspann,
um mich zu versichern, dass das, womit du so wehtust,
das kleine steinchen zwischen den zehen im schuh,
dass selbst das noch auszeichnung ist

Aus dem Polnischen von Dagmara Kraus