śnieg

kiiść zapalniczek
grzechocze ci w spodniach
jak garść cukierków ślazowych.
W oknach pomyka żółta animacja
i cisy się cisną na wizję roziglone
wżarte w śnieg murzynki.
Jest wigilia, idziemy porzucać do kosza
na topniejącym śniegu grać do upadłego
aż nam zadymi z czapek i obłoczki pary
urosną na okularach. Twoje rumiane policzki,
jakbyś najadł się głogu. Kałuże strzaskane lodem,
pobite gary, jak potłuczone gwiazdy na rykowisku.
I już za chwilę przecierki chmur, warkoczyk błota
na okularach, kiedy idziemy przez grudzień,
a śnieg rośnie nam w ustach jak żelki.
To przyzwoity początek. Czysta wiedza
na temat nieznanego lądu i jego sposobów
jest wartością pożądaną, ekstrą.  
Na razie wysyłamy sobie ciepłe ognie. Chociaż
można się ciebie bać: bo co mi zrobisz,
jak mnie złapiesz i kto ci się oprze?
Śnieg to aspartam, kiedy mnie nacierasz
aż światła kucają i świat staje dęba.
Nie myśl, że niczego nie napisałam
po tej wybuchowej środzie, po której
omal nie skończyliśmy w łóżku,
a na pewno najedliśmy się śniegu,
i księżyc – ta zapłakana małpa –
zwyczajnie nas wygwizdał, zaś miasto
pełgało w oddali jak chatka
z białych kafli. Ty, nie przeginaj.
Jestem w szczerym polu. Opuszki
twoich palców zachwyciły mnie,
jak mówi psalm. Jeśli chcesz wiedzieć
który – pocałuj mnie.

© Agnieszka Wolny-Hamkalo
De: Nikon i Leica
Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury, 2010
Producción de Audio: Literaturwerkstatt Berlin, 2013

Schnee

Ein Bündel Feueranzünder
klappert dir in der Hose
wie eine Handvoll Kramellbonbons.
In den Fenstern bewegt sich eine gelbe Animation
und zu einer geigelten Vision quetschen sich Eiben,
in den Schnee einer Schwarzen gefressen.
Es ist Heiligabend, wir gehen so um den Korb zu bewerfen
auf Tauschnee spielen bis zum Umfallen hin
bis es uns von der Mütze raucht und Wolkendunst
aufsteigt über den Brillen. Deine roten Wangen,
als hättest du dich satt an Weißdorn gegessen. Pfützen zerbrochenen Eises,
zerschlagene Krüge wie geschlagene Sterne auf Viehweiden.
und kurz darauf Wolkenstreifen, verwischt, Schnüre von Schlamm
auf der Brille, wenn wir durch den Dezember gehn,
und Schnee wächst uns wie Gummibärchen im Mund.
Das ist ein anständiger Anfang. Klares Wissen
zum Thema des unbekannten Erdteils und seiner Art,
begehrenswert, extra.
Im Moment schicken wir uns wärmende Funken. Obwohl:
Man kann dich fürchten: denn was wirst du mir antun,
wenn du mich fängst und wer wird sich dir widersetzen?
Der Schnee ist Aspartam, wenn du mich reibst
bis die Lichter kauern und die Welt kopfsteht.
Glaub nicht, ich habe nichts darüber geschrieben
nach diesem Mittwoch, der explodierte, als
wir fast nicht im Bett gelandet sind,
und bestimmt: Wir haben uns mit Schnee vollgestopft
und der Mond – dieser verheulte Affe –
hat uns einfach verpfiffen, doch die Stadt
schwebte in einer Ferne wie eine
weiß gekachelte Hütte. Du, treib es nicht auf die Spitze.
Ich bin auf freiem Feld. Deine Finger-
kuppen begeisterten mich,
wie der Psalm sagt. Willst du wissen
welcher – küss mich.

Aus dem Polnischen von Peter Gehrisch
In: Sprache im technischen Zeitalter, Heft Nr. 198, 2011