Auszüge aus Geisterströmung

auf dem Nachtrücken, rücklings nackt

(und)
die Raumstation tief am Horizont, die Schlafhütte am Hang, das Gen-
labor, die Notaufnahme, die Bankenzentrale, das Studio

aus rohen Brettern und Fliegengittern, wenn das Zirren
wieder einsetzt und der Wind nach

Mitternacht, die ersten matten Vogelstimmen, noch
sind die Sterne zu sehen, der Termitenhügel

nebenan, der stille Helikopter-
platz, wir

                                    liegt schlaflos



                                    Geschlecht weiß, Hautfarbe
                                                                                    weiblich –



als die Tiere

noch Menschen waren, unteilbare Arten-
sprache aller –



das Gras

läuft überland, hügelan, hügelab, wird Reis
und Tee und wieder Gras –



dann Hände wie Zungen, die erste
                                                           Grammatik –



                                                           neunhundert Seelen, noch behaart –



Vertrauen war ein Geruch – wie sein Geruch

in sie eindrang, wie er ihre kalten Glieder bewegte und in Schlaf
fiel und nur der Geruch noch

sie von innen bewegt



und dieser Wille

in den Gerippen am Straßenrand, die Fliegen
verkaufen und Plastikbrillen



atmende Flechtwand, und wir

wie eingesickert in die Tropenlaken, ineinander tätowiert
vor dem aufdämmernden Morgenruf – ein überwacher
Lizzard, in dessen Neonbauch durchsichtig

leuchtend die Libellen  schliefen, Drachen-
fliegen, Ginger Bee
                                                   eating you alive



ich ist der Vogel-

darm, durch den sie reisen müssen, schlafende Keime, und ich
ist das Schlafende, das reist



auch die betende

Mantis, ihr Morgenmurmeln aus Armen und Atmen
mit dem züngelnd zurückgelassenen Echsen-
schwanz im Bauch, dem durchsichtig
fiependen Handphone



das leuchtende Mädchen, das

durch die Vorabendstadt fährt, vernieselter Asphalt, noch
                                    Stoppelränder, noch Tank-
flecken, Teerfallen, geschirrtuchkleine

Grundstücke, es trägt seine Brille nicht, weil das Mofa
den Weg weiß, das Mofa

sieht alles



ich leckt

daran, eine dünnhäutig geäderte Folie, durchscheinend schwarz, und
                                                                                     die Halden
inmitten der Landschaft, im Vorübergleiten, ihr Flackern
unter der Haut, Flattern

über den schwelenden, schwitzenden Säcken, ich leckt
daran, im Vorüber-
                                    gleiten



                                    nur Materie hat

                                    Materie geschaffen, niemand schuf wir, wir erst
                                    erschuf Gott –
                                                                    wozu



                                                                    Gas

                                                                    war die älteste Stille der Welt –



nickt ich, in ein Kopftuch

gebunden, bodenlanges Lächeln im Sehschlitz
der Gastkultur: tolerance, yes – nickt

ich (unrein), nickt, nickt: prayers for
a better world, yes, yes –



wir reisten, (eher:) wurden gereist, irgendwer

zahlte das Zimmer, gab uns ein Kingsize-Bett, einen Vorhang
aus Regenzeitrauschen, wir schon ein Dschungel

aus Haaren und Zähnen, darin dein Rücken

das flickernde Licht löschte, das Rasseln
der Kühlrippen, den Fliegengift-
geruch, wir

                                                sind

                                                Milliarden und Abermilliarden, jeder Cent
                                                davon

                                                führt Krieg



ein paar Wörter retten, Güte

vielleicht, Freude, Erbarmen, oder Freiheit, Vielfalt, Zweifel, oder
Gewissen, oder Mut – die Wörter retten

oder was sie bedeuten, oder retten
überhaupt –

oder wenigstens: und



                                                Flugdrache

                                                in meiner Schulter, rosen-
                                                fingriger

                                                Phönix, in Flutnächten fliegt er aus
                                                mit brennenden Klauen –



alle mit allen

verwandt, noch die Mutanten
mit allen verwandt

© 2004 DuMont Literatur und Kunst Verlag, Köln
De: Geisterströmung. Gedichte. Mit CD
Köln: DuMont Literatur und Kunst Verlag, 2004
Producción de Audio: Literaturwerkstatt Berlin, 2009

[Fragment]

Na plecach nocy, nago na plecach

(gdy)
stacja kosmiczna wtapia sie w horyzont, chatka na zboczu, laboratorium
genetyczne, pogotowie, bank, studio

z surowych desek i moskitiery, i znów brzęczenie
owadów narasta i wiatr wzmaga się po

północy, pierwsze zaspane głosy ptaków, wciąż
widać gwiazdy, kopiec termitów

tuż obok, milczące lądowisko
dla helikopterów, my

                                   leży bezsenne



                                   Płeć biała, kolor skóry
                                                                         kobieta –



Kiedy zwierzęta

były jeszcze ludźmi, panował niepodzielny
język gatunków –



Trawa

Ściele się przez ziemię, pod górę, z góry, staje się ryżem
i herbatą, i na powrόt trawą –



Potem dłonie jak języki, pierwsza
                                                        gramatyka –



                                                        Dziewięćset dusz, jeszcze owłosionych –



Zaufanie było zapachem – jak jego zapach, który

wtargnął w nią i poruszał jej zimne członki i zapadał
w sen, i jeszcze tylko ten zapach

porusza ją od środka



I ta wola istnienia

w szkieletach, sprzedających na poboczu drogi
muszki i czary, plastikowe okulary



Oddychająca ściana z wikliny, i my

wsiąknięci w prześcieradła tropiku, wtatuowani w siebie
przed zawodzącym switem – jak rozbudzony
lizard, przez którego neonowy brzuch przeświecają

śpiące ważki, latające
smoki, Ginger Bee
                                              eating you alive



Ja jest ptasim

jelitem, przez które podróżują śpiące zarodki, i ja
jest tym śpiącym, które podróżuje



Także modląca się

mantis, jej poranne litanie rąk i oddechu,
mantis z wijącym się jaszczurczym
ogonem w brzuchu, przeźroczyście
kwilącym handphone



Świetlista dziewczyna

jedzie przez przedwieczorne miasto (mokra szosa, dalej
                                        ścierniste pobocza, plamy
benzyny, asfaltowe pułapki, działki

jak ściereczki do naczyń) nie nosi okularów, bo motorower
zna drogę, motorower

widzi wszystko



Ja liże

cieniutki, żyłkowaty naskórek folii, przeźroczyście czarny, i
                                                                            hałdy śmieci
pośrodku krajobrazu, w przelocie, ich odblaski
pod skórą, drżenie

nad tlącymi się, spoconymi workami, ja liże
to wszystko w prze-
                                     locie



                                               To materia
                                               stworzyła materię, nikt nie stworzył my, my dopiero
                                               stworzyło Boga –
                                                                                  po co



                                               Gaz

                                               był najstarszą ciszą świata –



Ja przytakuje, uwięzione
 
w chuście, zaprzepaszczony uśmiech w otworze na oczy,
tolerance, yes – przytakuje

ja (nieczyste), przytakuje, przytakuje: prayers for
a better world, yes, yes

 

Podróżowaliśmy, (czy raczej:) byliśmy podróżowani, ktoś

zapłacił za pokój, dał nam łóżko king-size, zasłonę
z szumiącej pory deszczowej, my jest dżunglą

z włosów i ukąszeń, plecami

zasłoniłeś migające światło, przestały brzęczeć
żebra klimatyzacji, zniknął zapach muszej
trucizny,

                     jesteśmy

                     miliardami i bilionami, każdy cent

                     prowadzi wojnę



Uratować parę słów, dobroć,

może radość, litość, albo wolność, różnorodność, zwątpienie, albo
sumienie, albo odwagę – uratować te słowa

albo ich znaczenia, lub uratować
cokolwiek –
 
albo przynajmniej: i



                              Latający smok
 
                              wyrasta z moich ramion, różano-
                              palcy

                              Feniks, w porze przypływu wyradza się ze mnie,
                              jego szpony płoną –



Wszyscy spokrewnieni ze wszystkimi
nawet mutanty
one z nami my z nimi

Przekład: Tadeusz Dąbrowski (Versschmuggel, 2009)