Marta Podgórnik
Zielone kantyczki
Wtedy do mnie dotarło, gdy to mnie dotarło. Przy czym
okazało się, otarło ramię. Tarło niezdarnie. Zdjęcia się
utarło wieszać w antyramie, nas utarło się wieszać w
podziemiach, ewentualnie bunkrach Naszego Wydawcy.
Jak? Najbardziej. O to się otarło akurat nie raz nie dwa
niewielu z nas, a reszcie, Skarbie, na do widzenia, jak
temu miastu, zajęcia: jak mogliście zwątpić w miłość i
że co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Co w ogóle
było? Nie pytam; czytam Żadana, i - Chwilo, nie trwaj,
Chwilo, wypierdalaj! Wybacz mi ten wers, byłem lub
byłaś widocznie najebana. Dzisiaj, z perspektywy zera,
dostrzegam nie znaczne ustępstwa, jedynie uchybienia
drobne, i doceniam, żeś pozostała wierna, choćby sobie.
Bo wiem, że nie udaje się dlatego, że trzymamy kciuki,
zapominając jak głupi o gardzie; że się po raz kolejny
oddaje dla tego jednego, temu jedynemu. Na otarcie łez.