Opole. Ekloga czerwcowa

Szumią ogródki piwne zarybione ludźmi.
Pod drzwiami USC rozsypany ryż.
O, jest już młody bób po pięknych, wysokich cenach.
W publicznych wodach płodowych pływają przechodnie.
Podejrzane to wszystko jak szept w oranżerii.

Przez plac przy świątyni przejeżdża w żółtym mini
dziewczyna na rowerze, pewnie w dobrej wierze.
Ogląda się za kaleką, który ogląda się za nią
i tak bełkocze, że w końcu sam sobie przerywa.
Nad bankiem wiszą widma niespłaconych kredytów.

Rolady dolarów przechodzą z rąk do rąk.
Nóż się otwiera w kieszeni i wszyscy skrzywdzeni milkną.  
Dzieciaki na ulicy bawią się kośćmi rodziców.
Krzywią się perspektywy, widoki łżą widokom.
Autobus wyskubuje pędy panienek z przystanków.

Żule leżą w akacjach jak nieogolone królewny,
palą carmeny, spijają miód z kolońskich wód.
Ktoś próbuje rozpaczać, bo rozpacz się opłaca.
Po korytarzach ratusza krążą łapówki, aż szumi,
do ryżu przychodzi sprzątaczka i już, pozamiatane.

© Jacek Podsiadło
Audio production: LiteraturWERKstatt Berlin 2009

Oppeln. Ekloge im Juni

Die Biergärten rauschen. Wie Netze mit Fischen sind sie mit Menschen gefüllt.
Verstreuter Reis liegt vor der Tür des Standesamtes.
Ach, junge Bohnen gibt es schon - zu entsprechend üppigem Preis.
Fußgänger schwimmen im Fruchtwasser der Öffentlichkeit.
Alles ziemlich verdächtig, und ein vernehmliches Flüstern in der Orangerie.

Im gelben Minirock ein Mädchen; und als sie auf dem Rad über
den Kirchplatz fährt, sind ihre Absichten sicherlich gut.
Sie schaut sich nach dem Krüppel um, der wiederum ihr nachschaut
und dabei so entschlossen brabbelt, daß er sich schließlich selbst unterbricht.
Über dem Bankhaus hängen Gespenster gewährter, ungetilgter Kredite.

Gerollte Dollarbündel wandern von Hand zu Hand.
In einer Tasche geht ein Messer auf, das Prekariat hüllt sich in Schweigen.
Auf der Straße würfeln die Kinder mit den Knochen der Eltern.
Verzerrte Perspektiven; die eine Aussicht straft die andre Lügen.
An den Haltestellen pickt sich der Bus junge Mädchenknospen heraus.

Unter den Akazien liegen, wie unrasierte Prinzessinnen, die Penner herum.
Sie rauchen Carmen-Zigaretten und trinken feinstes Köllnisch Wasser.
Weil sich Verzweiflung wieder lohnt, versucht man, verzweifelt zu sein.
Auf den Rathausfluren kreisen Bestechungsgelder, daß es nur so rauscht.
Die Putzfrau kehrt den Reis zusammen. Das Schlimmste, heißt es,  kommt erst noch.

Übersetzt von Ulf Stolterfoht