Bronka Nowicka

البولندية

Dagmara Kraus

الألمانية

Firanka

Niedziela to cicha upośledzona w białych podkolanówkach. Na końcu mysiego ogona ma kokardę z szyfonu. Wpinają jej w kapelusz czereśniową broszkę. Nie żałują drobnych na lody, niech ma czym celować w przerośnięty język. W rękę wtykają gałąź z baziowymi kotkami. Niech sobie wywija, gdy śpiewa: ho-ho. Jeszcze chusteczka złożona na trzy. Przyda się                w kościele, żeby klękając, nie pobrudzić kolan.

A niedziela nic, tylko patrzyłaby na pogrzeby. Dyryguje im witką – niech wiedzą, jak iść. Plenią się na ulicach, jakby żałoba była chorobą zakaźną.

Najmniejszy z konduktów składa się z karawanu i lamentującego: kobyła ciągnie wózek           z dzieckiem, ojciec rodziny idzie z tyłu. Myśli, że tak młodo pochował marzenia. Słońce świeci. Kondukty się mijają. Uchylają się kapelusze. Żałobnicy patrzą, który ma zdrowszą kobyłę.          A one łypią zza klapek, której trumienka strojniejsza, w której życie wygląda jak żywe. Niektórym spieszno na stypę.

A na stypie rosół i polerowane łyżki. Świat odbija się w nich tak ładnie, chociaż do góry nogami. Koper sypie się na ziemniaki jak zielony śnieg. Radio brzęczy jak pszczoła. Wiatr wydyma krochmaloną firankę.

– Ho-ho – mówi niedziela. – Ho-ho.

© Bronka Nowicka
من: Nakarmić kamień
Stronie Śląskie: Biuro Literackie, 2017
الإنتاج المسموع: Haus für Poesie / 2018

Gardine

Der Sonntag ist ein stiller Behinderter in weißen Kniestrümpfen. Am Ende seines Bärenschwanzes trägt er eine Chiffonschleife. Sie klemmen ihm eine kirschfarbene Brosche in den Hut. Es ist ihnen nicht zu schade um das Kleingeld fürs Eis, möge er etwas zum Zielen haben auf die zu groß gewachsene Zunge. Man steckt ihm einen Zweig mit Weidenkätzchen in die Hand. Möge er damit fuchteln, wenn er „Ho-ho“ singt. Und dann noch das zu einem Dreieck gefaltete Tüchlein. Es wird in der Kirche nützlich sein, um sich beim Hinknien die Knie nicht schmutzig zu machen. 

Der Sonntag ist gelassen, am liebsten ginge er nur auf Begräbnisse. Er dirigiert sie mit der Rute - schließlich sollen sie wissen, wo es lang geht. Sie vermehren sich auf den Straßen, als wäre die Trauer eine ansteckende Krankheit.

Der kleinste Trauerzug besteht aus einer Karawane und einem Klagenden: Eine Stute zieht einen Wagen mit einem Kind, der Familienvater hinterher. Er denkt, so jung hat er seine Träume beerdigt. Die Sonne scheint. Trauerzüge ziehen aneinander vorbei. Hüte grüßen. Die Trauernden gucken und vergleichen, wer die gesündere Stute besitzt. Und die wiederum lugen zwischen den Scheuklappen hervor, wessen Sarg der schmuckere ist, in welchem das Leben lebendiger. Einige haben es eilig zum Leichenschmaus.  

Und zum Leichenschmaus gibt es Hühnersuppe und polierte Löffel. Die Welt spiegelt sich, wenn auch kopfüber, sehr schön in ihnen. Man schüttet Dill wie grünen Schnee über die Kartoffeln. Das Radio surrt wie eine Biene. Der Wind bläht die gestärkte Gardine [auf].

aus dem Polnischen von Dagmara Kraus