Piotr Sommer
KRESKA
Prawdopodobnie chodzi tylko
o tę czystość – poeci japońscy,
jakiś szesnasty, siedemnasty wiek.
Prawdopodobnie w jakimś małym mieście
które się dobrze zna lub w którym
było się choć raz czy dwa,
z sosnami i domami z drzewa,
knajpą, kościołem, wymarłym kirkutem.
Prawdopodobnie coś tam z tego jeszcze trwa
w albumie lokalnego amatora fotografii
(który najpewniej raz w tygodniu jeździ do stolicy
i chwyta scenki), jeśli
nie wykadrował jeszcze
tych czarno-białych drzew
i krzaków bzu, prawdopodobnie jeszcze nie.
Prawdopodobnie chodzi o
rysunek z dziećmi, huśtawką,
kolejką przed sklepem, być może nawet z psem,
kundlem schwytanym przez miejscowego hycla
na płaski wóz przed siedemnastu laty,
z ogarkiem świecy, kiedy gaśnie światło
i kiedy w świetle świecy trzeba kłaść się spać.
Rysunek ma być czysty:
na sznurku suszy się bielizna,
na trawę spada właśnie niebieska kurtka od piżamy,
czyjś głos coraz donośniej woła „Jurek, Jurek”,
tuż obok domu, w lesie, siostra Jurka zbiera chrust.