Joanna Mueller
dąsy, musy, winy
dąsy, musy, winy
nakrył mnie na śmiertelnym i zastygł
obrażony (gdyby nie powtórzenie
rzekłabym że śmiertelnie)
ja mu w żywe oczy frontem jak na dłoni
a on się ode mnie moralnym kręgosłupem (gdyby nie
po raz pierwszy wiedziałabym co robić)
milczenie między nami = gruzeł między
tkankami nacieka ciastowato twardo
rakowacieje (i co że patologię pociągniesz patyną?)
czarne pijary grasują pod skórą
mota nas otrulina small-talkowych toksyn
(recepta: preparat z rutyną nie zda się tu na nic)
gdy on (nadęty w puenty) ujmuje nieugiętą
i ciętą trzcinką logiki zaczyna
dzieci ćwiczyć (kwil chwilo i kwituj z przekąsem)
gram dzielnie skarconą dziewczynkę (usta na guzik
prawdę) kłótnią skróconą o głos (ot, maznę
maskę mimikrą i ujdę z głazu płazem)